Mistrzostwa Europy w biathlonie!
Biathlonowy support
Mistrzostwa Europy już niedługo się rozpoczną. W najbliższych dniach rozegra się walka o tytuły mistrzów Europy w biathlonie. Będzie to również wstęp i przetarcie przed zaplanowanymi na początek marca mistrzostwami świata.
Oficjalnie Mistrzostw Europy w biathlonie już się rozpoczęły, a ceremonię otwarcia uświetniła rywalizacja legend. Na starcie zawodów pokazowych można było obejrzeć takie pary, jak Domraczewa/Bjoerndalen czy Niogret/Berger. Jednak tytuł zwycięzców wywalczył duet Nadieżda Skardino i Sergiej Novikov.
Jednak poważana sportowa walka o zwycięstwo rozpocznie się w środę biegiem indywidualnym w białoruskich Raubiczach pod Mińskiem. Na stracie rywalizacji o medale mistrzostw starego kontynentu staną światowe gwiazdy biathlonu. Tak mocnej obsady w imprezie tej rangi nie było chyba jeszcze nigdy w historii. Zobaczyć będzie można 12 medalistów igrzysk olimpijskich, w tym aż 7 złotych. W rywalizacji mężczyzna jest kilku pretendentów, którzy powalczą o medale z najcenniejszego kruszcu. Wśród nich Tarje Boe, Sebastian Samuelsson oraz Rosjanie, a także Ukraińcy. Również w wyścigu pań nie zabraknie zawodniczek z czołówki. Wystartuje między innymi mistrzyni olimpijska Hanna Oebreg. Groźnymi rywalkami Szwedki będą także siostry Vita i Valja Semerenko oraz Ekaterina Yurlova. W każdej konkurencji walka będzie bardzo zacięta, a emocji na pewno nie zabraknie.
Skład reprezentacji polski na ME został ogłoszony w zeszłym tygodniu. Największe szanse na wysokie lokaty mają Magdalena Gwizdoń i Mateusz Janik, którzy w rozegranych dotychczas zawodach Pucharu IBU radzą sobie najlepiej spośród naszych reprezentantów. Na starcie pojawią się także Anna Mąka, Kamila Cichoń, Tomasz Jakieła oraz Marcin Szwajnos. Warto dodać, że ostatni medal Mistrzostw Europy polska kadra zdobyła dwa lata temu w supermikście dzięki Krystynie i Grzegorzowi Guzik.
Ciekawe wydarzenia będą miały miejsce także poza areną biathlonową. Na ME jako gość honorowy zaproszony został król biathlonu – Ole Einar Bjoerndalen, który w grudniu 2018 r. zakończył sportową karierę. Słynny Norweg w stosunku do relacjonujących i komentujących zawody dziennikarzy jest nieco bardziej otwarty niż zwykle. W jednym z wywiadów opowiedział między innymi o konflikcie z obecnym trenerem norweskiej kadry-Siegfriedem Mazet.
Walka o medale na Mistrzostwach Europy w Mińsku potrwa od 20 do 24 lutego. Z tak mocną obsadą na brak emocji kibice z pewnością nie będą mogli narzekać. Natomiast dla zawodników, a przynajmniej części z nich, będzie to ostatni sprawdzian formy przed marcowymi mistrzostwami świata.
Mistrzostwa Europy w biathlonie to wydarzenie często omijane szerokim łukiem przez wielu zawodników. Jednak tegoroczne Mistrzostwa okazały się być bardzo ciekawe i interesujące.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Mistrzostwa_Europy_w_Biathlonie_2019
https://biathlon.com.pl/2019/02/18/mistrzostwa-europy-seniorow-minska-blr-17-24-02-2019/
https://programtv.naziemna.info/program/audycja/Mistrzostwa+Europy+w+biathlonie
Bjoerndalen-Król biathlonu!
Ole!
29 grudnia 2018 roku to data, która na zawsze przejdzie do historii biathlonu. Tego dnia skończyła się bowiem pewna epoka. Areną owego niesamowitego wydarzenia był stadion w Gelsenkirchen, a udział w tych zawodach był ostatnim oficjalnym startem w karierze trojga czołowych biathlonistów świata.
Największą gwiazdą imprezy był bez wątpienia Ole Einar Bjoerndalen, który startował w parze ze swoją małżonką Darią Domraczewą. Dla Białorusinki to również był ostatni start w karierze. Zawody World Team Challenge wybrał na swoje pożegnanie ze światową czołówką także Rosjanin Anton Szipulin.
Parze Bjoerndalen/Domraczewa nie udało się zakończyć kariery ze zwycięstwem. Zarówno w biegu ze startu wspólnego jaki i biegu na dochodzenie triumfowała włoska para Dorothea Wierer i Lukas Hofer. Małżeństwu Bjoerndalen oba starty zakończyło na trzecim miejscu. W drugim z nich tuż przed metą Norweg biegł na czwartym miejscu. Jednak zajmujący trzecią pozycję Niemiec Benedik Doll zatrzymał się przed finiszem, poczekał i przepuścił mistrza.
Jednak nie wygrana była tu najważniejsza. Zawody w Gelsenkirchen nie byłyby tak wyjątkowe, gdyby nie fakt, że startujący w nich Ole Einar Bjoerndalen to prawdziwa legenda biathlonu. Pasmo jego wielkich sukcesów trwało nieprzerwanie przez kilkanaście lat.
Początki legendy
„Król biathlonu” urodził się 27 stycznia 1974 r. w Drammen. Dorastał na farmie we wsi Simostranda wraz z czworgiem rodzeństwa. Już jako dziecko interesował się wieloma dyscyplinami sportu. Miłość do biathlonu zaszczepił w nim starszy brat Dag, z którym kilka lat później rywalizował na zawodach rangi mistrzowskiej.
Gdy w wieku 16 lat trafił do akademii sportowej w Geilo trenował biegi narciarskie oraz biathlon. Nie mógł się zdecydować z czym chce związać swoją przyszłość. Ostateczną decyzję podjął rok później, po bardzo udanym starcie na mistrzostwach świata juniorów. Tak rozpoczęła się jego poważna przygoda z biathlonem, która trwała ponad dwadzieścia pięć lat.
W światowej czołówce po raz pierwszy wystartował w 1993 r. w Kontiolahti, zajmując 29 miejsce. Następne starty były już tylko niekończącym się pasmem sukcesów. Norweg ma na koncie 95 zwycięstw w zawodach Pucharu Świata, w tym jedną wygraną w biegach narciarskich, a także sześć dużych Kryształowych Kul oraz dziewiętnaście małych za wygrane w poszczególnych konkurencjach. W mistrzostwach świata wywalczył 45 medali (20 złotych, 14 srebrnych i 11 brązowych). Ponadto uczestniczył w 6 igrzyskach olimpijskich, z których przywiózł 13 medali w tym, aż osiem złotych.
Gdyby nie wygrane Marit Bjoergen podczas ostatnich igrzysk olimpijskich w Pjongczang, Bjoerndalen byłby najbardziej utytułowanym zimowym olimpijczykiem w historii.
Nie wszystko można wygrać
Mimo tak licznych sukcesów Ole nie zawsze zwyciężał. Zawsze jednak źle znosił porażki. W jego karierze zdarzały się biegi przegrane. Jeden z takich startów, bardzo dobrze zapamiętany przez polskich kibiców biathlonu, miał miejsce podczas zimowej olimpiady w Turynie w 2006 roku. Była to ostania z rozgrywanych konkurencji-bieg ze startu wspólnego. „Król biathlonu” był wówczas dwukrotnym mistrzem świata w tej rywalizacji i jednym z głównych faworytów do zwycięstwa. Plany pokrzyżował mu jednak nie tylko Michael Grais, ale również Tomasz Sikora. Srebrny medal Polaka był dużym zaskoczeniem i powodem do euforii dla polskich kibiców. O. E. Bjoerndalen wracał z Turynu wściekły i niezadowolony, gdyż nie udało mu się zdobyć ani jednego złotego krążka i obronić żadnego z mistrzowskich tytułów osiągniętych w Salt Lake City.
Perfekcja w każdym calu
Każda porażka motywowała Skandynawa do cięższej pracy, przekraczania barier, bicia kolejnych rekordów. Nigdy w czasie swojej kariery sportowej ani w życiu prywatnym nie zadowalał się małymi sukcesami, ponieważ zawsze dążył do perfekcji.
Doskonały musiał być on sam i jego wyniki sportowe, ale także otoczenie, w którym przebywał. Już jako nastolatek uznał, że aby osiągnąć to, co jest jego marzeniem, nie może pić alkoholu. Jak sam mówi, ostatni raz próbował go w wieku 12 lat i od tamtego czasu po dziś dzień jest abstynentem. Choć może teraz już nie, bo kariera przecież zakończona i ogromna kolekcja medali też zdobyta…?!
W dążeniu do osiągnięcia biathlonowego mistrzostwa Bjoerndalen przywiązywał chorobliwą wagę do czystości i sterylności oraz wykazywał perfekcyjną dbałość o tę sferę swojego otoczenia. Według anegdoty jeździł na zawody z odkurzaczem, ponieważ twierdził, iż hotelowe sprzątaczki są niezbyt dokładne.
Być może to właśnie mania nieskazitelnej czystości zmotywowała go do zakupu 20 tonowej ciężarówki, będącej domem na kółkach. W mobilnym domu Mistrza jest sześć sypialni, w pełni wyposażona kuchnia i łazienka, centrum fitness z mechaniczną bieżnią oraz mini laserowa strzelnica. W ciągu kilku ostatnich lat to właśnie ten „bus” był jego bazą noclegową i treningową podczas zawodów.
Brak miejsca na miłość…?
Wydawać by się mogło, że „Król biathlonu” skupiony w stu procentach na sobie i na własnej karierze, w dodatku zimny Wiking, nie jest skłonny do miłosnych uniesień. A jednak!
Serce Ole jest pełne miłości. Aktualnie jest po raz drugi żonaty i póki co, nic nie zapowiada zmian. Obie żony mistrza były biathlonistkami, więc nawet w miłości Norweg nie ucieka od swojego zawodu. Pierwszą małżonką była Włoszka-Nathalie Santer, jedna z czołowych zawodniczek lat dziewięćdziesiątych. Małżeństwo z nią trwało 6 lat i zakończyło się rozwodem. Dla pięknej Nathalie Bjoerndalen całkowicie stracił głowę. Na igrzyskach w Salt Lake City nagminnie łamał zakaz widywania się, by zaopiekować się chorą drugą połówką. Mimo tego, iż często przed startami chodził w maseczce i nie wychodził z lśniącego pokoju. Drugą żoną Ole jest Daria Domraczewa. Białorusinka to bardzo utytułowana biathlonistka. Ma na swoim koncie sześć medali olimpijskich w tym cztery złote, jest dwukrotną mistrzynią świata i zdobywczynią Kryształowej Kuli. Miłość spadła na tę parę niczym przysłowiowy „grom z jasnego nieba.” Ślub Państwa Bjoerndalen odbył się w 2016 r. Rok później na świat przyszła ich córka Xenia. Aktualnie niedawni mistrzowie zamieszkuje w Mińsku i ciesząc się rodzinnym szczęściem.
Mimo, iż Norweg nie został powołany na igrzyska w Pjongczang to i tak w nich uczestniczył jako członek sztabu trenerskiego reprezentacji Białorusi.
Nowe życie. Inne życie. Lepsze życie?
Jak będzie wyglądała przyszłość Mistrza – nie wiadomo. Może zostanie trenerem, komentatorem lub będzie projektował wraz z małżonką ubrania. Pewne jest natomiast, że Ole Einar Bjoerndalen na zawsze pozostanie ikoną i legendą biathlonu, a jego następcom, nawet tak wybitnym jak Martin Fourcade czy Johannes Boe, trudno będzie choćby zbliżyć się do sukcesów i osiągnięć wielkiego Norwega.
https://www.przegladsportowy.pl/sporty-zimowe/biathlon/ole-einar-bjoerndalen-konczy-kariere/ryf8rec
Giro d’Italia- różowy peleton
Była Kolumbia, czas na Ekwador
Po trzech tygodniach wielkiego ścigania fani kolarstwa znów mają wolne popołudnia. W minioną niedzielę zakończyła się 102. edycja Giro d’Italia. Emocji nie brakowało, a walka o końcowy sukces toczyła się niemal do ostatniego odcinka. Zawodnicy po raz kolejny udowodnili, że zasługują na miano współczesnych gladiatorów.
Mordercze trzy tygodnie
Za kolarzami 21 etapów i ponad trzy i pół tysiąca kilometrów. Szczęśliwcy, którym udało się dojechać do mety, toczyli walkę nie tylko z rywalami, ale również z własnymi słabościami, urazami i niesprzyjającą aurą.
Przed rozpoczęciem wyścigu w roli faworytów wymieniani byli najczęściej: Primož Roglič, Vincenzo Nibali, Tom Dumoulin, Simone Yates. Jednak żadnemu z nich nie udało się zwyciężyć. Najbliżej osiągnięcia celu był Vincenzo Nibali, który ukończył wyścig na drugim miejscu. Nieco gorzej zaprezentował się Primož Roglič, którego przed rozpoczęciem rywalizacji typowano do odniesienia pierwszego sukcesu w Wielkim Tourze. W przypadku tego kolarza szczyt formy przyszedł chyba za wcześnie, ponieważ na górskich etapach Słoweniec nie był tym, którego mogliśmy oglądać podczas ścigania poprzedzającego Giro. Jeszcze boleśniej gorycz porażki poczuł Brytyjczyk- Simone Yates, któremu drugi rok z rzędu nie udało się odnieść sukcesu. Ostatecznie lider Mitchelton-Scott uplasował się na ósmej pozycji. Dla przebiegu rywalizacji niewątpliwie duże znaczenie miał fakt, iż przedwcześnie swój udział w Giro zakończył Tom Dumoulin. Zawodnik Teamu Sunweb bardzo dobrze rozpoczął zmagania 102. edycji wyścigu. Niestety na skutek kraksy, w której uczestniczył podczas czwartego etapu, następnego dnia musiał zrezygnować z dalszej jazdy.
Dokonując analizy ostatecznych rozstrzygnięć, trzeba przyznać, że faworyci nieco zawiedli i oddali pole do popisu innym zawodnikom.
Pierwszy raz Ekwador
Być może dzięki słabszej postawie liderów, życiowy sukces w imprezie odniósł Richard Carapaz. Bez wątpienia na mecie w Weronie Ekwadorczyk był najszczęśliwszym i najbardziej zadowolonym z wyników rywalizacji uczestnikiem 102. edycji Giro d’Italia. Przed rozpoczęciem ścigania tylko niektórzy komentatorzy dawali Carapazowi szanse na miejsce w pierwszej dziesiątce, a nieliczni typowali go do „skoku” na podium. Kolarz Movistaru udowodnił jednak, że jest zawodnikiem kompletnym, prawdziwym liderem i zwycięzcą. Dzięki temu w minioną niedzielę w różowym trykocie odbierał zasłużone gratulacje za zwycięstwo.
W cieniu rywalizacji o końcowy sukces, toczyła się walka o zwycięstwo w innych klasyfikacjach. Najbardziej emocjonujący przebieg miały zmagania o cyklamenową koszulkę. Ostatecznie zwycięsko z pojedynku w klasyfikacji punktowej wyszedł Niemiec Pascal Ackermann z teamu BORA-Hansghroe. Z kolei najlepszym góralem został Włoch Giulio Ciccone, zaś wśród młodzieżowców triumfował Kolumbijczyk Miguel Angel Lopez z Astany.
Jeśli chodzi o polskie akcenty, to z pewnością lepszej postawy spodziewano się po ekipie CCC Team. Kolejny dobry wynik zanotował natomiast Rafał Majka, który w klasyfikacji generalnej zajął szóste miejsce. Polski kolarz podczas dwóch pierwszych tygodni prezentował się naprawdę dobrze. Jednak na ostatnich etapach niesprzyjająca aura, chłód i zmęczenie dały o sobie znać.
Przed startem 102. edycji Giro d’Italia były szumne zapowiedzi i długie oczekiwanie, a w minioną niedzielę wyścig przeszedł do historii. Jednak przed fanami kolarstwa już niebawem kolejne wielkie emocje. 9 czerwca rozpocznie się bowiem Criterium du Dauphine, które będzie preludium do wielkiego Tour de France.
https://naszosie.pl/2018/10/31/oficjalnie-zaprezentowano-trase-giro-ditalia-2019-video/